Interesującym zagadnieniem dotyczącym Anglii są wesela.
Miałam okazję być na dwóch, ale skupię się tylko na jednym, bardziej zaskakującym.
Zawsze wydawało mi się, że wesele jak
wesele wszędzie podobne. Otóż nic
bardziej mylnego! To co tam zobaczyłam przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. I
założę się, że każdy za chwilę zareaguje cisnącym się na usta WTF, tak jak ja
na tym ówczesnym widowisku, a więc po kolei…
Ślub cywilny. Szczerze mówiąc, dokładnie nie wiem jak
wyglądał, bo nie zaproszono nas na niego, za to mieliśmy niespodziewaną
wycieczkę po Oxfordzie, którą sama musiałam, w ostatniej dosłownie chwili, zorganizować
sobie i rodzicom, którzy ogólnie mówiąc ni w ząb angielskiego nie znają, tak
więc wysadzono nas na środku ulicy nieznanego miasta w nieznanym kraju i
kolokwialnie mówiąc róbta co chceta… ot taka angielska gościnność… takie
atrakcje… ale dałam radę. :) No, ale ja przecież nie o tym. Jak wspomniałam, na
ślubie cywilnym mnie nie było, ale z opowieści usłyszałam z tych ciekawszych
faktów, że odzienie państwa młodych
kompletnie nie wskazywało na ówczesną jakże ważną, ceremonialną okoliczność. Pan
młody miał na sobie jakaś lichą, pomiętą koszulę, spodnie bojówki, buty trepy,
a panna młoda jakby dopiero wróciła ze spaceru nad morzem – sandały, jakaś
letnia sukienka z dekoltem całkiem nie na własny ślub. Dacie wiarę? To nawet
jako gość nie wypadałoby tak się ubrać.
Następnego bodajże dnia był ślub (u nas powiedziałoby się
kościelny, o tym za chwilę) i wesele. Dotarliśmy na miejsce. Budynki, w którym
miało odbyć się wesele wyglądały jak z wiejskiego krajobrazu, dość konkretnie
swoją architekturą przypominające nasze znane obory i stodoły…, ale zanim co
był ślub… I nie, nie w kościele tylko… na polu czy pastwisku pod drzewem… a dodatkowo
scenerię ozdabiały ssaki z rodziny krętorogich czyt. owce i barany…, co też
wynika z tego, że dość mocno zajeżdżało baranimi odchodami, po prostu idealnie
jak na owe okoliczności! Naturalnie trzeba było mocno uważać, by nie wdepnąć w
te niespodzianki pojawiające się co chwile jak grzyby po deszczu. Państwo
młodzi byli już ubrani ‘jak ludzie’ czyli pan młody w garniturze, a panna młoda
w białej sukni. U Anglików na tego
typu imprezach jakimś istotnym symbolem jest kolor niebieski, nie wiem o co
kaman, ale np. panna młoda do weselnej sukni miała na sobie… niebieskie, wręcz
kobaltowe buty. o_O Drużki też były ubrane w sukienki o takim kolorze.
Rozpoczął się ślub. Było dość wcześnie, choć nie pamiętam
dokładnie o której. Tak jak w amerykańskich filmach pannę młodą prowadził jej
ojciec. Ten rytuał akurat mi osobiście się podoba. I tak poza tym (w sumie nie naszym
obyczajem), przysięgą i nałożeniem obrączek ze ślubem kościelnym nie miało to
nic wspólnego. Zero religijności czy jakiejkolwiek w tym duchowości, istne
pogaństwo. Uroczystość, którą trzeba zaznaczyć, poprowadziła urzędniczka… była
jedną wielką masową przemową. Przemowa pana i panny młodej, ich rodziców, drużbów,
wujków, dziadków, pradziadków i kogo tam jeszcze poniosło. Powiewało nie tylko
odorem z odchodów, ale i wielką nuuudą. Także ot cały ślub.. na koniec co by
każdy trochę poćwiczył swój biceps trzeba było swoje krzesełko zabrać ze sobą.
Wesele. Nie. Chwila moment jeszcze… ‘before party’. Każdy
głodny jak wilk, przynajmniej ten co nie spodziewał się takiego następującego
obrotu sprawy,… a tu jakiś koncert jazzowy, który trwał dobre 2 godziny. W międzyczasie
drinki, piwo do wyboru, jakieś przystawki z jakżeby czego innego jak nie baraniny,
która niestety ani swoim zapachem, ani smakiem nie przekonała mnie do siebie. Co,
więc pozostaje - pić na pusty żołądek i jeść orzeszki lub… po polskiemu skwarki
zapakowane jak chipsy… Pozostałam przy tym pierwszym. Po koncercie… w końcu…
można było zasiąść do stołów jakże interesująco posegregowanych wg… alkoholi.
o_O My siedzieliśmy pod Żubrówką, a jakże, bo ‘To my Polacy’1! Bez
problemu można było swój stolik znaleźć, bo przy wejściu widniała tablica z
nazwiskami i stołami określonymi nazwami cieczy zmieniających percepcję. Udział
wzięli: Żubrówka, Jack Daniel’s, Metaxa, Limoncello, Jägermeister, Hawana Club,
Ouzo i inne bardziej lub mniej znane trunki (bo znawcą alkoholowym nie jestem). Oczywiście
dodatkowo wino i piwo. Czekając na jedzenie…. znowu przystawki jakieś… za wiele
tego nie było, wydawało się jakby wyliczone dla każdego… ok, więc po krakersie
z serem i co dalej… Obiad co się okazało przygotowywał catering, który
usytuował się na dworze i trzeba było sobie jadło pójść i wziąć tak po
szwedzku. Zanim się jednak człowiek zorientował to już resztki zostały i to nie
do końca ciepłe, ale grunt że coś, chwilę później wymietli już wszystko. Po tym
jakże obfitym posiłku, catering się zwinął. A jeszcze młoda godzina! Tyle
jedzenia, reszta to picie… i zabawa… Jeszcze oczywiście w miedzy czasie znów
były przemowy i toasty z godzinę się to ciągnęło chyba… Z ciekawszych jeszcze
rzeczy zamiast wizytówek (czy jak to się zwie) na stołach, każdy otrzymał
podpisane swoim nazwiskiem… nasiona, niby zasiane niosą szczęście, radość i co
tam jeszcze dobrego, a to chyba nasiona z kwiatów, które były na stołach,
a
może nie.. nie wiem..tak czy siak taka atrakcja.
Co do zabawy…heh… to była to jedna wielka (raczej mała, patrząc
na metraż miejsca do tańczenia) dyskoteka. Nie, za ogólnikowo powiedziane
raczej… techno-party. Masakra… nie dało się tego tańczyć, ale wyjścia nie było,
nawet moi rodzice to tańczyli, czego bym się kompletnie nie spodziewała, hahahh
uśmiałam się. Uwierzcie mi, ani z naszą weselną zabawą, ani nawet z dyskotekami
gdzie grają głównie hity na czasie, po eskowemu mówiąc, nie miało to nic
wspólnego. Taka sytuacja... Oczywiście co, Anglicy pospijali się, nic kuźwa
dziwnego mało jedzenia i mix alkoholi robi swoje. Także od początku do samego
końca doznawało się szoku za szokiem. Po takim doświadczeniu można docenić
nasze polskie wesela, ale co kraj to obyczaj. :)

(źródło: Google Search)
___________________________
1tytuł utworu hip-hopowej grupy 52 Dębiec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz